Biało-Czerwoni awansowali aż do ćwierćfinału mistrzostw świata, ostatecznie zajmując ósmą lokatę. W sobotę walczyli w starciu ze Stanami Zjednoczonymi, momentami pokazując świetną i efektowną koszykówkę. - Mistrzostwa świata to dla mnie przygoda życia, ogromne doświadczenie. Mam nadzieję, że następne pokolenia będą miały szansę zrobić coś podobnego - mówi Mateusz Ponitka.
Lider kadry zdobywał średnio 13,5 punktu, 6,8 zbiórki i 1,6 asysty w ośmiu rozegranych meczach na mundialu w Chinach. Najlepiej zagrał przeciwko gospodarzom turnieju - wtedy rzucił aż 25 punktów. - Czuję się zawsze mocny, gdy przyjeżdżają na mecze żona i syn. Szkoda, że nie mogli zostać do końca turnieju. Wiem jednak, że bardzo mi kibicują i to jest dla mnie najważniejsze - zaznacza Ponitka.
Jedno jest pewne - ten występ reprezentacji Polski zostanie zapamiętany na długo. Po 52 latach kadra wróciła na największą koszykarską imprezę świata i zakończyła ją jako ósma drużyna, wyprzedzając takie potęgi jak Litwa, Turcja, czy Grecja.
- Było kilka momentów radości. Wydaje mi się, że dwa były znaczące: wygrany mecz z Chinami, bo to mógł być nawet mecz dekady. Drugi to mecz z Rosją, bo wtedy przypieczętowaliśmy awans do ćwierćfinału. Mówiąc o tych momentach człowiek ma ciarki - zapewnia Mateusz Ponitka.