O zmarłym 30 lat temu Kłyszejce środowisko mówi, że wychował setki nauczycieli koszykówki i wniósł swoimi pracami naukowymi wielki wkład w rozwój teorii i metodyki gier zespołowych także w skali międzynarodowej. A trzeba pamiętać, że AWF w dekadach powojennych był kolebką szkolenia sportowego, wylęgarnią zawodników klasy reprezentacyjnej w grach zespołowych. – Takich ludzi teraz nie ma. Wobec studentów był jak ojciec. Mam wrażenie, że to był największy autorytet tamtych czasów. Nosił znaczek oddziałów Maczka, ale na żołnierza nie wyglądał, trudno było sobie wyobrazić go z karabinem - dodaje redaktor Łukasz Jedlewski, do dziś dziennikarz Przeglądu Sportowego, który był studentem AWF, a potem spotykał się z Kłyszejką jako żurnalista. Ciekawych opowieści o Kłyszejce nie brakuje. O jego miłości do kotów, czterech językach, z których żadnego nie znał idealnie, o nietypowym spotkaniu po latach z bratem w Tallinnie i równie nietypowym z dawnym podopiecznym, a wówczas już znanym lekarzem, podczas walki z nowotworem. Ale pytanie brzmi - skąd on się w ogóle wziął w Polsce?
----
PRZECZYTAJ CAŁOŚĆ NA PRZEGLĄDSPORTOWY.PL
----